czwartek, 5 kwietnia 2012

Sen

Hej...
Na koniach nie jeździłam już 3 lata... najpierw się połamałam, potem miałam chore kolana... A teraz kiedy wszystko jest ok jeszcze ta pogoda... -.- jestem troszeczkę załamana. Nie udało mi się do tej pory zakupić chociażby jednej części konnego asortymentu z mojej chcę listy. -.- No cóż, czas jeszcze jest. Na razie się nie martwię... no może trochu, jestem cierpliwa ale nie aż tak. :(

Ostatnio miałam dziwny sen...
Jechałam na Klemie (na której nie jeździłam już 3 lata jak łatwo można wywnioskować). Wiozła mnie na oklep, a ja otulona kocem spałam na jej grzbiecie.



Śpij - szepnęła - śpij,
Nie upadniesz.
Będziesz galopować razem ze mną,
przez ciemny i zimny świat.
A tam gdzie się obudzisz będzie,
niebo błękitne i wody modre.
Słońce jasnym promieniem
będzie muskać nasze grzywy.
Będziemy tylko my.
Będzie pole, zielone i jezioro,
tak głębokie i wielkie, że
będziemy się zastanawiać
czy na jego dnie nie żyją
jakieś mityczne, morskie konie.
A gdy tak dumać będziemy
nad brzegiem tego jeziora,
skubiąc trawę i zajadając jabłka
z wody wyjdą błękitne konie,
o jasnych oczach i jasnych grzywach.
Zastukotają srebrnymi kopytami
i prychną mokrymi, srebrnymi chrapami.
Zaśniemy.
Pogalopujemy w las.
Las opasły, gęsty
 niby trawy nad brzegiem Ruczaju.
Tak ogromny, że będziemy się zastanawiać,
czy nie mieszkają w nim leśne, mityczne konie.
A gdy tak dumać będziemy, 
idąc ścieżką, uklepaną przez niewidzialne kopyta
z koron drzew spłyną nam na powitanie zielone konie, 
o grzywach zielonych i gęstych, 
kopytach brunatnych, niby ziemia po której stąpają
i oczach ciepłych jak miód i jasnych jak złoto.
Zarży jeden z nich, 
witając nas
w progach swego domu,
i inny zarży pozdrawiając nas serdecznie.
Odprowadzą nas aż do wyjścia
z lasu - przedwiecznego domu.
Iść długo przez równiny rozległe będziemy,
na galop już sił nam nie starczy.
I patrząc tak w dal,
na pagórki porośnięte
trawą najzieleńszą
i kwiatami kolorowymi;
będziemy zastanawiać się,
czy na tych łąkach bezkresnych,
pastwiskach urodzajnych,
nie żyją jakieś małe konie,
co pośród traw mają swój dom.
I może te malutkie koniki,
są w skrzydła hojnie obdarzone,
latają z kwiatka na kwiatek
i niby małe pszczółki
zajadają się nektarem.
A nektar ten jest słodszy,
od wszystkiego,
 co jedliśmy i piliśmy do tej pory.
I gdy tak rozmyślałyśmy,
wśród motyli kłębiących się ponad,
skupiskiem czerwonych kwiatów
zauważymy małe,
 złote konie,
o złotych skrzydłach,
 tak delikatnych
jak skrzydełka motyli z którymi tańczą.
Pojedziemy dalej.
Coraz wolniej i wolniej,
gdyż sił nam już będzie brakować...
Zatrzymamy się dopiero
gdy dotrzemy do gór,
noszących swe białe głowy
wysoko ponad chmurami.
Zatrzymamy się aby odpocząć.
Zapadnie zmrok a my,
leżąc na zimnej ziemi
będziemy podziwiać gwiazdy.
I obserwować góry,
które zdają się dotykać nieba.
Będziemy dumać czy w tych górach, 
nie żyją jakieś gwiezdne konie,
które co noc schodzą na ziemski padół
i zajadają truskawki i leśne jeżyny.
W tym momencie z nieba zgalopują trzy konie.
Jeden srebrny, 
drugi złoty 
i trzeci z mgiełki lekkiej zrodzony.
Od wszystkich bije blask niby od tysiąca słońc.
Konie będą biegać nad nami
przez całą noc.
Co pewien czas, 
niby za sprawą zaklęcia,
zwalniając, 
to przyspieszając.
Gdy ranek zacznie już się zbliżać
jeden z nich pobiegnie w stronę słońca,
drugi w stronę księżyca
a trzeci bardzo się spiesząc zacwałuje w stronę
białych chmur napływających od południa.
Rano wyruszymy w dalszą drogę.
Znajdziemy pustynię,
tak wielką i tak gęsto usianą wydmami,
że będziemy się zastanawiać
czy nie jest ona przypadkiem
wielkim, piaskowym koniem.
I gdy będziemy tak nad tym rozmyślać,
cwałując po złotym piachu, rozgrzanym słońcem
pustynia zadrży i z jej środka podniesie się ogromny,
złotogrzywy koń,
o oczach błękitnych 
i chrapach ciemnych, 
spalonych słońcem.
Popatrzy na nas,
by już po chwili
rozsypać się
niby piasek,
którym jest.
W trzy dni pokonamy pustynię,
za nią będzie się kryło to,
o czym wiedzą tylko 
długogrzywi, złotokopytni Bogowie,
o oczach wszechwidzących,
uszach wszechsłyszących
i umysłach wszechwiedzących.
Kreatorzy tego świata.
A teraz śpij,
jeszcze długa droga przed nami,
wiele lat minie nim dotrzemy na miejsce,
nie jesteśmy jeszcze nawet w połowie drogi.
Śpij,
spokojnie,
nie upadniesz.

Piszcie swoją interpretację w komentarzach, jestem bardzo ciekawa jak zrozumieliście ten wiersz. :) Tak mnie coś natchnęło aby to napisać. Trzy godzinki pracy... ah, nie pracy! Przyjemności! :) Nie wiem jeszcze jak go nazwać. Jakieś propozycje? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga klawiatura kopie i gryzie!!!

zielonalaka